John Singleton, reżyser głośnych “Chłopaków z sąsiedztwa”, ale również kasowego przeboju “Za szybcy za wściekli” uraczył nas dramatem opowiadających o campusie, w którym rozgrywają się dramaty na gruncie rasowym i tożsamościowym. Czego my tu nie mamy – tematykę społeczno-polityczną, neonazistów, trójkąty miłosne, motywy lesbijskie, a nawet traumę gwałtu. Film oceniano średnio – sam Singleton stwierdził zresztą, że może trochę przedobrzył z nagromadzeniem wątków w jednym tylko filmie. A jak broni się towarzyszący mu album?
Otóż album też jest tożsamościowo niejednorodny – poza typowym połączeniem rapu i soulu, mamy też trochę funku i rocka. Spójrzmy jak to wszystko się klei.
„Studenci” – Ice Cube i Mista Grimm
Na początek – rap. Nie za dużo, ale konkretnie. Jeden z częstszych gości na rapowych soundtrackach – Ice Cube, dostarcza otwierający album (a zamykający film) kawałek “Higher”. Sam kawałek jest dosyć mroczny i opiera się na kilku niepokojących samplach i onirycznych wokalach wypełniających tło refrenu. Całkiem solidna propozycja. Dałbym dodatkowy punkcik za to, że utwór nawiązuje do fabuły (co nie zdarza się wcale tak często), ale skoro Ice Cube występuje w tym filmie, można chyba było oczekiwać, że dostarczy coś na temat.
Dalej pojawia się Mista Grimm, raper niezbyt znany, ale zasłużony w soundtrackowym światku. Jego utwór ze ścieżki dźwiękowej do innego obrazu Singletona, “Poetic Justice”, wyprodukowany przez Warrena G, rozpoczął karierę tego drugiego i wywindował go do pierwszej ligi pop rapu, czyli tam, gdzie znajdziemy artystów o radiowym potencjale, mocno zagrożonych ryzykiem stania się gwiazdą jednego przeboju – czyli mniej więcej tam, gdzie skończył Coolio. Co do samego Grimma – wcale nie jest taki posępny, jak sugerowałoby jego nom de plume i daje nam całkiem przebojowy track, choć tekst to zupełnie bezładna mieszanka przechwałek i słownych gier.
Ostatnią hiphopową propozycją na tej ścieżce, pod numerem siódmym, jest Outkast. Andre i Big Boy raczą nas surowym i dość poważnym utworem, nieco odbiegającym od niefrasobliwej stylistyki, do jakiej zdążyli nas przyzwyczaić. Pod względem treści to jednak stary dobry Outkast i poprzeczka zawieszona jest wysoko – nie zapominajmy, że Andre 3000 to kolejny z absolutnej czołówki tekściarzy hip hopu.
„Studenci” – muzyka miejska i rock
Nie dotarliśmy nawet do połowy płyty, a już kończymy z rapem. Co dalej? Nieco śpiewania w różnych konwencjach. Pojawiają się wielkie – i trudne do napisania – nazwiska progresywnego soulu: Me’Shell NdegéOcello i Raphael Saadiq (choć przyznaje, że utwór Saadiqa – jego pierwszy solowy singiel zresztą – jest nieco miałki). Wpadają też z wizytą funkujący Brand New Heavies i gwiazdki R’n’B z zapomnianej już grupy Zhané – i to z kompozycją nieodstającą od wysokiego poziomu żeńskich grup wokalnych z tamtych czasów.
Jak już wspomniałem, poza szeroko pojętą „muzyką miejską” pojawia się trochę rocka. Tori Amos w dwóch utworach, z czego jeden to cover „Losing My Religion”, który Tori zmieniła niemal nie do poznania w osobistą, rozedrgana balladę. Mamy tu też kolejną artystkę z gatunku “singer-songwriter”, Liz Phair w utworze, który zaczyna się niewinnie, ale rozkręca się w gitarowy morski sztorm z efektami symulującymi… krzyk mew (tak, ma to sens w świetle tekstu). “Żeńską” część sekcji rockowej zamyka utwór zespołu Eve’s Plum.
Poza tym znajdziemy tu Rage Against the Machine w typowym dla siebie rapcore’owym numerze o zaangażowanym tekście o szerokim spektrum nawiązań – od rasizmu na Haiti po obóz koncentracyjny w Dachau. Całość zamyka klimatyczna instrumentalna kompozycja jazzowo-funkowego basisty Stanleya Clarke’a.
Wydawałoby się, że takie nagromadzenie gatunków na jednym albumie powinno powodować chaos, w mojej opinii jest jednak odwrotnie. W przeciwieństwie do typowych składanek bez łączącej kawałki myśli przewodniej (jak chociażby w “High School High”), tu wszystkie wybory sprawiają wrażenie przemyślanych, a każdy z utworów, mimo że reprezentują różne style, wydaje się dokładać kolejną cegiełkę do opowieści, jaką ścieżka tworzy wraz z filmem – tym bardziej, że nawet spora część tekstów nawiązuje albo bezpośrednio do fabuły filmu, albo odnosi się do tematyki rasowej w nieco bardziej ogólny sposób. Zapewne spora tu zasługa reżysera, który pomógł skompletować tracklistę według pewnego klucza. Polecam. Może nie wszystkie utwory trafiły w mój gust, ale myślę, że możemy wystawić czwórkę. Tym samym, mamy tu kolejny po „Belfrze” świetny album, który wzbogaca odbiór filmu. Polecam i zapraszam do odsłuchu!