„Podryw” (Booty Call) to niewybredna komedia z 1997 roku w reżyserii Jeffa Pollacka. W rolach głównych – lis i lisica: Jamie Foxx i Vivica A. Fox. Jamie – jak wiadomo, to nie tylko aktor, ale też piosenkarz. Nie ma go jednak na ścieżce dźwiękowej. Kogo w takim razie tam znajdziemy?
„Podryw” – różne odcienie R’n’B
Na pierwszy ogień idzie wokalista Joe ze swoim największym chyba przebojem “Don’t Wanna Be a Player”. To mój zdecydowany faworyt, brzmienie nieco inspirowane electro-funkiem z lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, plus melodia, którą się pamięta i refren, który chce się nucić wraz z artystą.
Co jeszcze trzyma poziom? R. Kelly z niezłą, dość subtelną balladą. Trochę niezłych pościelówek od Silk, L.A. Ganza i Geralda Leverta. Johnny Gill i Coko – zaśpiewany pełną piersią duet w starym stylu, takie bardziej “dorosłe” R’n’B, bez rapowych ciągot. Wokalistki z SWV dostarczają może niespecjalnie oryginalny, ale całkiem przebojowy singiel łączący rap i R’n’B z gościnnym udziałem Timbalanda i Missy Elliott.
„Podryw” – plagiaty i boysbandy
Mniej chlubnie prezentuje się niestety new jack swingowa kompozycja grupy One Accord, powielająca najbardziej wyświechtane patenty tego podgatunku. Jak dla mnie – brzmi wręcz jak plagiat wypuszczonego rok wcześniej przez Blackstreet „No Diggity”. Niech ktoś wezwie prawnika!
Mamy pseudo-Blackstreet, mamy też Backstreet. Tak – Backstreet Boys! Nick Carter i spółka pojawiają się w utworze wyprodukowanym przez P.M. Dawn – ten duet możecie kojarzyć z samplującego Spandau Ballet alternatywno-rapowego przeboju „Set Adrift on Memory Bliss” z 1991 r. Jak doszło do tej współpracy – nie wiem, bit jednak kiepsko się zestarzał, a wokale chłopaków z tylnej ulicy nie dorastają do pięt kolegom po fachu słyszanym w innych kawałkach.
Z rzeczy, które nie przypadły mi do gustu jest jeszcze niejaki Squirrel z kawałkiem – formalnie rzecz biorąc – klubowym. Niestety rap brzmi prostacko i przestarzale – jak wyjęty z wczesnych lat osiemdziesiątych, a bit niespecjalnie zachęca do tańca. Fiasko.
„Podryw” – mocne propozycje z San Francisco
Zobaczmy co z rapową stawką. Otwiera ją duet Lil’ Kim i Too Shorta – oboje właściwie oparli swoją karierę na kipiących seksem opowieściach. Totalne zaskoczenie, soulujące, sensualne i niemal hipnotyczne. Bardzo ciekawy numer i świetna chemia między obojgiem wykonawców.
Too Short to przedstawiciel sceny Zatoki San Francisco. Poza nim dostajemy całkiem sporą reprezentację tego regionu: są tu E-40, B-Legit i D-Shot. To zresztą duża zaleta nie tylko opisywanego tu albumu, ale jeszcze kilku innych soundtracków z tego okresu – możemy zapoznać się z artystami z Bay Area, którzy u nas są praktycznie nieznani – zresztą nawet w Stanach rzadko przebijali się do mainstreamu (niechlubnym akurat wyjątkiem jest tu MC Hammer). A jest to ciekawy wycinek rapowej sceny, ze swoim własnym podejściem do bitów i zwrotkami wypełnionymi niesłyszanym nigdzie indziej slangiem.
„Podryw” – od Nowego Jorku po Jamajkę
Na ścieżce gości też legendarny nowojorski MC, KRS-One. Na nasze nieszczęście, nie pasuje szczególnie do całości, a na dodatek proponuje nam amatorski bit i frustrująco powtarzalny refren. Jedyną pociechą jest to, że tekst promuje bezpieczny seks. Ma to zresztą związek z fabułą “Booty Call”, gdzie szukanie prezerwatyw jest jednym z kluczowych wątków (tak, to tego rodzaju film…).
Na koniec dostajemy dancehallowy jam z całkiem zaraźliwym refrenem. Może taneczna odmiana jamajskiego reagge też niekoniecznie klei się z resztą tracklisty, ale daje nam całkiem przyzwoity zastrzyk energii na finał.
Jeśli mamy trzymać się metafory „walentynkowej”, to ta płyta jest burzliwym związkiem. Trochę gorących uczuć, trochę twardej rzeczywistości, wzloty i upadki, a nawet (gatunkowe) skoki w bok. Raczej na podsumowanie relacji, niż na pierwszą randkę.