„Zbuntowana klasa” z 1999 roku to bardziej niszowa pozycja z gatunku hood film. Obraz znanego głównie z pisania scenariuszy Craiga Bolotina jest historią grupy uczniów (oczywiście nieco stereotypowych, bo mamy tu i kujona, i chuligana, i zdolnego artystę, i wreszcie uczennicę w ciąży), którzy stają w obronie zawieszonego w obowiązkach nauczyciela, a tym samym ryzykują wydalenie ze szkolnych murów. Podczas konfrontacji z ochraniającym budynek funkcjonariuszem, dochodzi do dramatycznych wydarzeń, a uczniowie barykadują się w szkole.
„Light It Up” – rap w wersji hardcore
Film raczej nie trafił pod strzechy, choć zapewne był jakimś tam przyczynkiem do kariery młodej Rosario Dawson. Wystąpili tu także muzycy – Usher i członek krzykliwej rapowej formacji Onyx – Fredro Starr. Nie ma więc się co dziwić, że to kolejny soundtrack zdominowany przez hardcore’owy rap z domieszką R’n’B, choć są też pewne niespodzianki.
Zacznijmy od tego, co nie powinno nas zaskoczyć. To, że spotkamy tu parę ekip pojawiających się również na innych ścieżkach niniejszego rankingu. Popularny duet z Atlanty, Outkast, dostarcza nam solidną dawkę kosmicznego funk-rapu w jedynym chyba kawałku na płycie mającym jakikolwiek związek z tematem szkoły. Jeden z architektów południowej wariacji na temat gangsta rapu, Master P, dorzuca trochę gorącego bounce’u w utworze formalnie tytułowym, choć jak się pewnie domyślacie, tekst raczej nie opowiada o niedofinansowanych szkołach i cierpiących studentach.
Zjawili się również królowie rap ścieżek końca millenium, szczekający i warczący Ja Rule i DMX – i to w nienajgorszych kawałkach. Ciekawy jest zwłaszcza Ja – na podkładzie bazującym na fragmencie… tematu z serialu McGyver! Nie mogło też zabraknąć będącej wówczas na topie “dynastii” Jaya-Z z Roc-a-Fella Records – Beanie Sigel i Amil. Wszyscy oni dostarczają to, do czego nas przyzwyczaili, nowoczesne (jak na 1999 rok) nowojorskie brzmienie, czyli chropowaty uliczny rap z nieco plastikowym, komercyjnym sznytem.
„Zbuntowana klasa” – rhytm-n-blues, soul i rap
Pewnym zaskoczeniem jest natomiast nieobecność Ushera. Zamiast niego obowiązkową dawkę rhythm-n-bluesa dostarczają nam znani ze współpracy z Puff Daddym 112, a także Jon B. oraz pomniejsze gwiazdki pokroju Beverly Chowder i Shyi. Jest jeszcze niejaki Jack Herrera, którego “Free to Believe” w udany sposób łączy elementy zaangażowanego soulu w konwencji retro ze współczesnym rapem i R’n’B. Jeśli miałbym coś polecić z tej gromadki, to właśnie ten ostatni numer.
Co do niespodzianek, takową jest na pewno udział *NSYNC. Jak trafili na tę ścieżkę, jest dla mnie zagadką, choć nie da się ukryć, że od R’n’B do boysbandu nie jest w sumie tak daleko – czy to w kwestii brzmienia czy korzystania z tych samych kompozytorów i producentów. Nie wspominając już o tym, że Justin Timberlake stał się później jednym z artystów którzy do reszty zatarli granicę między czarnym i białym popem.
Ostatnią, również niespecjalnie miłą niespodzianką okazał się ostatni track autorstwa występującego również w filmie Fredro Starra. Pomysł oparcia hiphopowego hitu na kanwie klasycznego numeru Pat Benatar “Love Is a Battlefield” uważam za co najmniej karkołomny. Wyszła z tego rzewna rap-ballada, która nijak nie pasuje do stylu artysty, z przesłodzonymi wokalami w refrenie, które nie umywają się do ejtisowego dramatyzmu oryginału.
Podsumowując, udało się zebrać trochę talentu, ale może poza całkiem udanym kawałkiem Outkastu i ciekawym melanżem stylów u Jacka Herrery nic się szczególnie nie wyróżnia. Przeciwnie – kilka zgrzytów zmusza nas do obniżenia oceny. Trzy plus.