Bardzo często życie muzyków rockowych jest opisywane mottem „Sex, Drugs and Rock’n’roll”, jednak z równą częstotliwością zapominamy o ich dalszym losie – problemach tego życia, zarówno zdrowotnych, jak i tych w relacjach z najbliższymi. Do tego dodajmy jeszcze częste przypadki śmierci w kompletnie różnych wydaniach, przy czym warto dodać, że żadne z wydań nie jest przyjemne. Najczęściej przytaczanym przykładem jest postać Kurta Cobaina, który w wieku 27 lat pożegnał się z tym światem, biorąc ostatnią dawkę heroiny i strzelając sobie w głowę (uwzględniając jedynie wersję oficjalną). Sławnych ludzi z podobną historią jest wielu i dziś chcę poruszyć temat jednego z nich. Był człowiekiem o niesamowitym, charakterystycznym głosie, duszy artystycznej i wielkim sercu, ale też z wielkim problemem…
Trudne początki
Layne Rutherford Staley przyszedł na świat 22 sierpnia 1967 roku jako syn Philipa Blaira Staleya i Nancy Elizabeth Staley. Niestety małżeństwo w 1975 roku zakończyło się rozwodem, co źle wpłynęło na młodego Layne’a, Oprócz przyszłego muzyka w 1970 roku para doczekała się również córki, która otrzymała imię Elizabeth. Po rozwodzie rodziców chłopak zamieszkał z matką i jej nowym mężem, Jimem Elmerem oraz jego synem – Kenem Elmerem. Po 3 latach rodzina powiększyła się jeszcze o przyrodnią siostrę Layne’a, Jamie Brook. Relacje młodzieńca z ojczymem były dobre, przez pewien czas przedstawiał się on nawet jego nazwiskiem.
Sam temat rozwodu i dalszych losów ojca, Layne przybliżył w wywiadzie z 2002 roku: „Moje życie stało się koszmarem. Mówiono mi, że ojciec umarł, ale członkowie mojej rodziny wiedzieli, iż żyje i bierze wszystkie narkotyki, jakie tylko uda mu się dorwać”. W dzieciństwie był wychowywany w doktrynie religijnej znanej jako „Christian Science”, lecz w dorosłym życiu stał się krytyczny wobec religii. Podczas jednego z wywiadów z 1991 roku powiedział: „Wychowywałem się w kościele do 16 roku życia i nie zgadzałem się ze wszystkimi ich przekonaniami, odkąd tylko pamiętam, więc kiedy tylko miałem wybór, zdecydowałem się nie wierzyć w nic, oprócz siebie samego”. Ważną rolę w jego życiu, odegrała również szkoła. Uczęszczał on do Meadowdale High School w Lynnwood w stanie Waszyngton i mimo deklaracji, że nienawidzi szkoły, to właśnie w niej rozpoczął ważny etap swojej muzycznej drogi.
Od cukierkowego glamu po refleksyjny grunge – powstanie i początki Alice in Chains
Layne od młodych lat wykazywał zainteresowanie muzyką. Jego pierwsze kontakty z nią rozpoczęły się od kolekcji płyt Black Sabbath i Deep Purple, należącej do jego rodziców. Jako swoje wczesne inspiracje, obok dwóch wymienionych zespołów, podawał również takie grupy jak Metallica, Venom, Twisted Sister czy Mötley Crüe (ostatni z nich miał na niego taki wpływ, że chłopak, inspirując się perkusistą, postanowił zmienić swoje drugie imię z Rutherford na Thomas). W wieku 9 lat w swoim egzemplarzu książki „All About Me” Dr. Seuss`a napisał, że chciałby zostać piosenkarzem. Gdy miał 11 lat został trębaczem, rok później otrzymał od przyjaciela rodziny perkusję i to na niej grał w kilku glam metalowych zespołach, jednak mimo to, nadal marzył o śpiewaniu.
Jako 15-latek postanowił starać się o miejsce wokalisty w zespole, który współtworzył z kolegami z liceum, a w którym dotychczas pełnił rolę perkusisty. Grupa odmówiła, ponieważ pozycja ta była już zwyczajnie zajęta, co doprowadziło do kłótni i wymiany przez Layne’a swojego zestawu perkusyjnego na mikrofon i pogłos, na którym chłopak sam ćwiczył śpiew. Szansa na spełnienie się w roli wokalisty pojawiła się jednak w roku 1984, kiedy to uczniowie Shorewood High School utworzyli glam metalowy zespół Sleze i zorganizowali konkurs na ową posadę. Los chciał, że przyrodni brat Layne’a, Ken, spotkał się wtedy z perkusistą Slaze, Jamesem Bergstromem i zaproponował młodego Staleya (wtedy przedstawiającego się jako Elmer) na to stanowisko.
Zespół i kandydat ustalili termin i mimo stresu czy wahań samego zainteresowanego, udało im się spotkać. Layne pokazał się zespołowi jako nieśmiały, ale bardzo utalentowany chłopak. Kwestią sprzeczną pozostaje, który utwór zespół zagrał jako pierwszy, aczkolwiek spekuluje się o dwóch tytułach: „Looks that Kill” Mötley Crüe lub „L.O.V.E Machine” W.A.S.P. Mimo braku jasności w tej sprawie, jedna rzecz wydaje się oczywista – muzyka ta mocno odbiegała od tego, co później mogliśmy usłyszeć na takim albumie jak „Dirt”.
Zespół pod tym szyldem zagrał kilka koncertów, na których prezentowali głównie covery Slayera, Venom czy wyżej wspomniane Motley Crüe i W.A.S.P. Po wielokrotnych zmianach w składzie i problemach z nadgorliwymi rodzicami, którym nie podobał się styl ubierania bandu oraz fakt, iż malowali oni paznokcie i usta, grupa postanowiła zmienić image i nazwę. Pojawiły się dwa pomysły: Alice in Wonderland i Alice in Chains, grupa zdecydowanie opowiedziała się za opcją numer dwa. Problem wynikł jednak, gdy Layne poinformował swoją matkę o ich pomyśle, a ona zasugerowała, że nazwa ta może kojarzyć się z niewolnictwem kobiet, zaowocowało to zmianą zapisu na „Alice N’Chains”, co oznaczać miało „Alicja i łańcuchy”. Zespół w swoim krótkim czasie zarejestrował dwa dema oraz wystąpił ze swoim utworem w filmie fabularnym Thada Byrda „Father Rock”.
Otrzymali za ten występ czek na 300 dolarów, który został przeznaczony na wyprodukowanie dema. Istotnym momentem w karierze zespołu był koncert 1 maja 1987 roku, na którym zjawił się Jerry Cantrell, przyszły gitarzysta Alice in Chains, który wrażenie po usłyszeniu głosu Layne’a opisał tymi słowami: „To była piorunująca chwila. Po prostu wiedziałem, że muszę być w zespole z tym facetem”. Jerry grał wtedy w założonym przez siebie rok temu zespole Diamond Lie, do którego, oprócz niego, należał już późniejszy basista Alice in Chains, Mike Starr. Gitarzysta po owym koncercie zaproponował Layne’owi dołączenie do jego zespołu, na co on przystał, pod warunkiem, że Cantrell stanie się członkiem Alice N’Chains. Layne w tym czasie wyprowadził się z domu i zamieszkał w zarządzanym przez siebie kompleksie sal prób zwanym również Music Bank, gdzie po deklaracji wspólnego grania zamieszkał razem z nim nowopoznany muzyk.
Gdy Alice N’Chains rozpadło się, wokalista skupił się na zespole Diamond Lie, który wielokrotnie zmieniał jeszcze swoją nazwę. Grupa sporo koncertowała, a w 1988 roku zarejestrował swoje demo pt. „The Treehouse Tapes”. Pierwotnie nagrania miały odbyć się w Music Bank, lecz dzień przed rozpoczęciem nagrań, policja zamknęła miejsce w związku z handlem marihuaną. Ostatecznie proces nagrywania odbył się w pomieszczeniu Treehouse, a całość kosztów pokrył Jerry. Demo składało się z 7 kompozycji autorskich i coveru „Suffragete City” Davida Bowiego. Materiału był dość nieokrzesany i nie przypominał późniejszych dokonań zespołu. Kolejną istotną rzeczą, która miała miejsce w 1988 roku była zmiana nazwy zespołu – Diamond Lie oficjalnie przekształciło się w Alice in Chains. W 1989 roku zespół zaczyna prace nad kolejnym demo, a ich materiał trafia do wytwórni Columbia Records, co po 8 miesiącach, negocjacji skutkuje podpisaniem kontraktu. W grudniu zespół wszedł do studia, by zarejestrować swój debiut. Sam proces nagrywania albumu nie trwał długo, chociaż nie obyło się bez problemów i zmian.
Pierwsza przeszkoda pojawiła się już miesiąc przed rozpoczęciem nagrań, ponieważ Sean Kinnley, perkusista, złamał rękę. Po przesłuchaniu dwóch potencjalnych zastępców, Kinnley nie był wystarczająco usatysfakcjonowany z ich stylu gry, więc udał się po piłę i na własną rękę (o ironio!) zdjął sobie gips, po czym wrócił i oświadczył, że jest gotowy do nagrania swoich partii bębnów. Aby uśmierzyć ból, wkładał on regularnie rękę do wiadra z lodem. Istotną rzeczą w całym procesie rejestrowania debiutu, a konkretnie osobą, okazał się producent płyty – Dave Jerden, który zasugerował zespołowi zmniejszenie tempa ich utworów, co kolosalnie wpłynęło na pogłębienie mrocznego klimatu płyty. Sam Layne wypowiedział się o tym zabiegu w ten sposób:
„Dave pozwolił nam robić swoje, pozwolił byśmy popłynęli. Naprawdę nie miałem pojęcia jak zabrzmimy w chwili rozpoczęcia nagrań. Zrobiliśmy wcześniej kilka demówek, które brzmiały czyściej, były bardziej przystępne. Myślę, że pomoc Dave’a, który pozwolił nam być sobą, doprowadziła do tego, że rezultat jest mroczny i ciężki. Tego pragnęliśmy, chociaż nie wiedzieliśmy, że w nas to tkwi.”.
Oprócz dobrego producenta, Alice in Chains idealnie trafili również w kwestii autora okładki. Rocky Schenck, tworząc charakterystyczny cover art dla debiutujących wtedy muzyków, zainspirował ich do nadania płycie tytułu „Facelift”, co w zestawieniu z brzmieniem krążka i oprawą graficzną nadało albumowi niepowtarzalny, na tamten czas, klimat. Trafnie dobrane zostały również single promujące debiut, ponieważ „Man in the Box” ze swoim prostym, lecz charakterystycznym riffem, dostał się do MTV i przez regularną emisję, wypromował zespół i zapewnił mu zainteresowanie licznego grona słuchaczy. Okres ten był istotnym przełomem dla samego Layne’a nie tylko ze względu na wydanie pierwszej płyty, ale też ze względu na to, że zaczął odczuwać pierwsze oznaki bycia rozpoznawalnym, a wraz z rosnącą sławą, rosło jego uzależnienie od narkotyków.
Białymi schodami w dół – Uzależnienie
We wczesnych latach młodości, Layne miał już do czynienia z narkotykami takimi, jak marihuana, LSD czy kokaina. W kwestii pierwszego kontaktu z heroiną informacje nie są jednoznaczne, aczkolwiek mówi się o tym, że pierwszy raz zażył ją ze swoją ówczesną dziewczyną, Demri Parrott. Nałóg na tyle mocno pochłonął muzyka, że jeszcze przed sesją nagraniową drugiego albumu, udał się on na leczenie odwykowe. Niestety, w trakcie nagrywania, muzyk do nałogu powrócił, co odbiło się na jego relacji z producentem albumu, Davem Jerdenem (odpowiedzialnym również za produkcję poprzedniego wydawnictwa) i po żarliwej kłótni między nimi, nagrania zostały przerwane na tydzień. Po tym czasie jednak, udało się wrócić do pracy. Wpływ nałogu wokalisty na tym się nie kończył, ponieważ cała warstwa liryczna traktuje o narkotykach. Sam Layne opisał ją w ten sposób: „Płyta prowadzi nas utwór po utworze od gloryfikacji narkotyków po zupełne przygnębienie i podważenie sensu czegoś, co kiedyś mi pomagało. Pod koniec widać wyraźnie, że nie wyszło tak dobrze, jak się spodziewałem”.
Zespół, po wydaniu tego albumu, zagrał wiele koncertów, a we wrześniu 1993 roku udał się do studia, gdzie bez przygotowania żadnego materiału, nagrał spontanicznie akustyczny minialbum „Jar of Flies”, który okazał się hitem, lecz tym faktem Staley nie mógł cieszyć się w pełni, bo po publikacji udał się kolejny raz na leczenie odwykowe, co doprowadziło do tymczasowego zawieszenia działalności koncertowej zespołu. Layne mimo przerwy w Alice in Chains i ciągłej walki z nałogiem, nie zrezygnował z muzyki, z członkami Pearl Jam i Screaming Trees stworzył projekt o nazwie „Mad Season”. Współpraca ta zaowocowała albumem „Above”, której okładka inspirowana była rysunkiem samego Staleya przedstawiającego jego oraz jego partnerkę, Demri, której zresztą dotyczyła duża część tekstów artysty.
Zespół zagrał kilka koncertów, lecz przez pogłębiający się nałóg wokalisty, ostatecznie zakończył swoją działalność. Wiosną 1995 roku muzycy Alice in Chains postanowili reaktywować się i podjąć nagrania kolejnej płyty, jednak jak relacjonował Layne, nie czuli już tej samej chemii co wcześniej. Sesja była wielokrotnie przerywana, a ludzie współpracujący nad płytą w dość gorzkich słowach opisują ten czas, jednak sam odbiór self-titled „Alice in Chains” był zdecydowanie pozytywny. Muzycy zrezygnowali ostatecznie z trasy promującej album, ponieważ stan zdrowia Layne`a pogarszał się, a uzależnienie rosło z dnia na dzień. W życiu wokalisty miała zdarzyć się jeszcze jedna tragedia, która całkowicie zaprzepaściła jego szanse na odratowanie, a była to śmierć jego ukochanej – Demri Parrott.
„Odkąd umarłaś” – Layne i Demri
29 października 1996 roku w wieku 27 lat zmarła Demri Parrott, wieloletnia miłość frontmana Alice in Chains. Powodem było infekcyjne zapalenie wsierdzia. Wiadomość ta kompletnie zniszczyła Staleya i doprowadziła nawet do próby samobójczej muzyka. Dziewczyna była muzą Layne`a, inspirowała go w artystycznie, zarówno w muzyce, jak i w malarstwie. Matka wokalisty wyznaje, że para planowała pobrać się i razem wyjść z nałogu, ponieważ oprócz dzielenia wspólnie artystycznej duszy, związek tych młodych ludzi obfitował we wspólne heroinowe odloty. Kobieta, która wpłynęła w ogromnym stopniu na teksty albumu „Dirt” oraz była nadzieją Layne`a na zmianę swojego trybu życia, umarła, a artysta pogrążył się w depresji i nałogu. Poskutkowało to jego częściową utratą uzębienia oraz znacznym spadkiem wagi. Muzyk odciął się od życia publicznego, udzielając sporadycznie bardzo szczerych i otwartych wywiadów, w których opowiadał o tym, jak nałóg wykańcza go z dnia na dzień. Muzycznie był to również mało aktywny czas, ponieważ zaowocował on jedynie w dwa utwory Alice in Chains (chociaż mimo ich małej ilości, nie da się wobec nich przejść obojętnie).
„Died” został w pełni poświęcony zmarłej Demri. Muzyk wyraża tęsknotę, bezcelowość dalszej drogi. Mówi on o „gniciu w samotności” oraz o tym, że „jego serce jest wyschnięte”. Drugi z nich, „Get Born Again”, jest o hipokryzji zauważalnej w doktrynach religijnych. Co prawda muzyk nie potwierdził, że jest to utwór traktujący o jego prywatnych doświadczeniach, aczkolwiek można spekulować, że nawiązuje on do jego relacji z „Christian Science”. Layne oprócz tego wziął jeszcze udział w projekcie Class of ’99, w którym wspólnie z kilkoma interesującymi muzykami, nagrał cover „Another Brick in the Wall” Pink Floyd. Według relacji świadków, wokalista przypominał osiemdziesięciolatka – praktycznie nie miał zębów, jego skóra była szara, a on sam zgarbiony i wychudzony.
On sam o swoim stanie zdrowia wypowiedział się w ten sposób:
„Ten pieprzony narkotyk jest dla mnie jak insulina dla cukrzyków. Nie ćpam żeby być na haju, jak sądzi większość ludzi. Wiem, że popełniłem błąd zaczynając z tym gównem. Trudno mi to wyjaśnić. Moja wątroba nie funkcjonuje i wymiotuję cały czas, sram w spodnie. Ból jest większy niż możesz znieść. To najgorszy ból na świecie. Choroba narkotykowa niszczy całe ciało”.
Muzyk odcinał się od znajomych, nie obierał telefonów, bo jak sam stwierdził „Wydałem mnóstwo pieniędzy na leczenie. Dałem z siebie wszystko i wydawało im się, że to wystarczy. Zmieniłem numer telefonu. Nie chcę widywać się z innymi, bo to nie jest ich sprawa, tylko moja”. Również zbliżający się koniec nie był dla niego niczym abstrakcyjnym, ponieważ sam podczas jednego z wywiadów przyznał: „Wiem, że umieram. Wiem, że nie jest ze mną zbyt dobrze”. W ostatnim okresie życia cierpiał na zapalenie wątroby typu C i przy wzroście 185 cm ważył około czterdziestu kilogramów.
Ostateczne wycofanie – śmierć Layne’a Stalye’a
19 kwietnia 2002 roku, Nancy McCallum otrzymała informację, że od dwóch tygodni na koncie jej syna nie odnotowano żadnej transakcji, więc razem z policją udała się do jego domu. Po wyważeniu drzwi policjanci zastali dom pełen igieł i innych przyrządów powiązanych z narkotykami. W pokoju włączony był telewizor, a na stole leżały resztki kokainy. Na kanapie widniały zwłoki Staleya. W prawej dłoni martwy muzyk trzymał strzykawkę. Jego ciało było już w mocnej fazie rozkładu. Badania wykazały, że Layne zmarł 5 kwietnia 2002 roku przez przedawkowanie mieszanki kokainy i heroiny (potocznie „speedball”).
Sytuacja ta zrodziła wiele pytań nie tylko wśród osób bliskich muzykowi, ale też fanów i każdej osoby, która zapoznała się z historią tego niesamowicie utalentowanego chłopaka. W wieku 34 lat gwiazdor umiera w samotności z igłą w ręku. Przyjaciel z zespołu, Jerry Cantrell trafnie określił tę smutną tendencję „pieprzonym, rock’n’rollowym schematem”. Warto więc zaznaczyć, że Layne, oprócz znakomitej twórczości i wielu inspiracji, zostawił nam jeszcze przykład, którego naśladować zdecydowanie nie powinniśmy. Zaryzykuję stwierdzenie, że zagubiony wokalista, który wielokrotnie powtarzał, że nie jest zadowolony z tego, że jego fani biorą narkotyki, te słowa, poleciłby jako motto dla każdego człowieka: „Moje złe nawyki nie są moją wizytówką. Moje siły i mój talent są moją wizytówką.”.